Jak powstało Prodio, czyli początki programu do zarządzania produkcją

Table of contents

    Skąd się w ogóle wzięło Prodio, czyli początki programu do zarządzania produkcją.

    Marek Mrowiec, CEO Prodio

    Nie jest to, przynajmniej na razie, historia “od zera do milionera”, ale pokazuje, że uporem i ciężką pracą można dopiąć swego. Opowiada Marek Mrowiec, jeden ze współzałożycieli Prodio.

    prodio oprogramowanie produkcyjne początki

    Od zawsze byłem w konsultingu i początkowo nie miałem w planach własnej firmy, tym bardziej softwarowej. Zajmowałem się tym już w czasie studiów  dorabiając sobie i pracując w rodzinnej firmie produkcyjnej u mojego ojca. Zbierałem cenne doświadczenie jako konsultant, audytorzy, którzy przyjeżdżali do firmy niejednokrotnie twierdzili, że robimy większy progres w czasie pomiędzy audytami, niż niektórzy konsultanci przez kilkanaście lat swojej pracy.

    W wieku 23 lat prowadziłem ¼ jakości dla klientów Tuv Nord Polska, czyli dla jednej z najlepszych polskich jednostek certyfikacyjnych, gdzie się dzieliłem tymi moimi spostrzeżeniami. 

    Początkowo zajmowałem się optymalizacją małych firm produkcyjnych i stopniowo pozyskiwałem coraz to większych klientów. W tym czasie doradzałem przedsiębiorcom głównie w zakresie organizacji, tego jak ma być poukładana produkcja, jak może być zorganizowane zarządzanie jakością, sugerowałem sposób organizacji zamówień, a także  jak pobierać informacje odnośnie tego jak efektywnie ludzie produkują. 

    Co Cię zainspirowało do tego, by stworzyć narzędzie do zarządzania produkcją?

    Zaczynałem głównie w branży obróbki metali i w elastomerach, by wraz z upływem czasu pozyskiwać coraz więcej nowych klientów. Prowadziłem jakieś większe optymalizacje firm, czego najlepszym przykładem było przeniesienie firmy (polskiej spółki innowacyjnej) z całą produkcją odbywającą się do tej pory w wielkim garażu, do nowej eleganckiej siedziby. Była to kosztowna i potrzebna inwestycja (poprzednie lokum stało się za małe dla potrzeb firmy), ale całość stanowiła organizacyjne wyzwanie. 

    W mojej codziennej praktyce często słyszałem od swoich klientów, że największym “wow”, które wpłynęło na ich produkcję było jakieś narzędzie do zarządzania zamówieniami, do delegowania rzeczy na produkcję, które dla nich stworzyłem. Na początku to były jakieś arkusze Excela umożliwiające wydruk, w których była stworzona baza produktów oraz prosta baza zamówień, skąd można było także wydrukować zlecenia produkcyjne.

    Następnym krokiem okazały się Google Docs, gdzie poza zbieraniem danych i wydrukami można było zdalnie wyświetlać plany produkcyjne. To z kolei dawało o wiele więcej możliwości; nawet sami pracownicy mogli zaznaczać, że coś robią i często takie rozwiązanie stawało się głównym ekosystemem na którym bazowały całe firmy moich klientów. Dodatkowe narzędzia stawały się niezastąpione i moi klienci nie wyobrażali sobie tego życia bez tych udogodnień. Jednakże z czasem pojawiało się coraz więcej problemów, bo wiadomo, iż Excel czy Google docs nie są przeznaczone do ogarnięcia aż takich wielkich ilości informacji i pracy wielu użytkowników jednocześnie. Naturalna konsekwencją było to, że systemy zaczynały się zatykać i były niewydolne. 

    Część moich klientów poprosiła mnie o to, żebym zamienił te arkusze na proste we wdrożeniu systemy ERP, a także abym pozostał jako konsultant prowadzący, taki swego rodzaju opiekun firmy, który nadzorował by wdrożenia. Finalnie miałem takie 3 projekty i w każdym się okazywało, że pierwotne narzędzia, które stworzyłem np. w Excelu były bardziej funkcjonalne niż te, na które firma wydała 150-200 tysięcy złotych. Korzystając z drogich ERP-ów  nie uzyskiwaliśmy takiej samej efektywności pracy czy funkcjonalności jak podczas korzystania z arkuszy, które wprowadziłem w konsultingu. Moi klienci byli coraz bardziej zdenerwowani, a przede wszystkim rozżaleni, że firmy, które sprzedały im kosztowne narzędzia ogóle nie interesowały się ich funkcjonalnością. Produkcja była im obojętna, tak samo jak nie interesował ich przepływ informacji, żeby organizacja szła sprawnie. Sprzedawcy “wciskali” swój system księgowo-magazynowy, który narzucał gigantyczną ilość ograniczeń i tę produkcję traktował po macoszemu. Tak więc za każdym razem nowe narzędzia były bardziej przysłowiową “kulą u nogi” i w większości klienci myśleli jak je “obchodzić”, w codziennej praktyce stosując moje narzędzia, gdzie księgowość była po prostu dodatkiem.

    Przełomowy moment, czyli właściwe początki programu do zarządzania produkcją

    Kiedy kolejna firma zobaczyła, że po półtorej roku, mimo wdrożenia systemu ERP,  pracuje na stworzonych przeze mnie Excelach i Google Docs (choć nie wszystko dobrze działało ze względu na ilość danych) wpadłem na pomysł, żeby zrobić taki prosty program oparty to co ja robiłem w Google Docs.

    Mojego obecnego wspólnika Pawła Kotarskiego znałem od wielu lat dlatego od razu przedstawiłem mu propozycję zrobienia czegoś prostego, bez księgowości, bez komplikacji, rozwiązania typowo nastawionego na planowanie i rejestrację z pracy. 

    prodio początki

    Początkowo spotkaliśmy się z krytyką, gdyż każdy kto słyszał o naszym pomyśle mówił, że to całkowicie bez sensu, że nikt tego nie kupi, bo jeśli nie ma on zintegrowanej księgowości i magazynu to i tak jako dodatkowe narzędzie wszyscy kupią ERPy. Ponadto “uprzejmi” twierdzili, że to kiepski pomysł skoro coś może być bardzo tanie (od 200 złotych miesięcznie) i klient sam sobie ma wprowadzić program przez Internet bez obecności konsultanta na hali produkcyjnej, to się w ogóle nie może udać. 

    Jednakże byliśmy uparci i dalej “robiliśmy swoje”. Początkowo nikt nie był zainteresowany zakupem, dlatego zacząłem wdrażać program za darmo u moich byłych klientów. Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę, bo program zaczął się sprawdzać. 

    Po roku mieliśmy już dwunastu czy trzynastu klientów. Popełniliśmy błąd zapisując się do projektu unijnego, gdzie podstawowy warunek zakładał, iż  przez 9 miesięcy nic nie będziemy sprzedawać tylko przychodzić inkubację i potem dostać dofinansowanie unijne. To nam całkowicie storpedowało pomysł, gdyż musieliśmy po prostu wypełniać prezentacje, lecz stwierdziliśmy, że się przyda nam takie finansowanie na rozwój produktu. Finalnie mimo iż projekt skończyliśmy z rekomendacją jako najlepsza firma z całej platformy, która pracowała z najlepszymi ekspertami na spotkaniu w Warszawie powiedziano nam, że nasz pomysł jest całkowicie nieintuicyjny. Stwierdzono, że jest to powielanie istniejących już na rynku narzędzi, choć właściwie nikt nie był w stanie wskazać jakiegokolwiek podobnego rozwiązania. Prawie cały rok straciliśmy, musieliśmy zwolnić pracowników, gdyż nie otrzymaliśmy finansowania. Ze względu na zakaz sprzedawania w trakcie inkubacji nie pozyskaliśmy nowych klientów. Była to sytuacja kryzysowa, ale stwierdziliśmy z razem z Pawłem, że się nie poddamy. 

    W międzyczasie chciano nas jeszcze wykupić: połowę firmy chciała przejąć jedna z większych polskich firm zajmujących się wdrażaniem. Ale pod koniec całego procesu, na który też straciliśmy dwa miesiące, okazało się że chcą mieć wyłącznie ze sprzedaży naszego softu (o czym nie wspomnieli wcześniej), tak więc wycofaliśmy się z tego pomysłu. 

    Znaleźliśmy się w sytuacji bez prawie żadnych środków finansowych, z 12 klientami, bez pracowników. Podjęliśmy wyzwanie i zdecydowaliśmy, że udowodnimy wszystkim, że Prodio jest przyszłościowe. Ciężką pracą w ciągu roku przeszliśmy z dwunastu na ponad stu klientów. Coraz częściej dostawaliśmy informacje że jesteśmy super, że ludzie właśnie czegoś takiego szukali, że rozwiązujemy te problemy, które faktycznie małe firmy mają. Plusem okazał się fakt, że nie jesteśmy zintegrowani z księgowością. Finalnie udało się nam pozyskać jeden z najlepszych polskich funduszy inwestycyjnych, który zainwestował w Prodio. Obecnie, w powiększonych składzie osobowym, próbujemy wyjść na rynki zagraniczne. Jest to dla nas kolejne wyzwanie, za którego powodzenie “trzymamy kciuki”.

    początki program do zarządzania produkcją